Skip to main content

Mandoliny w historii Gibsona odegrały w początkach działalności firmy rolę kluczową. Przedsiębiorstwo, które założył w 1902 roku Orville Gibson nazywało się oryginalnie The Gibson Mandolin-Guitar Manufacturing Company. Początkowo produkowano tam wyłącznie mandoliny, które były na przełomie wieków XIX i XX bardzo popularnymi instrumentami. Powstawały wtedy słynne orkiestry mandolinowe, wykorzystujące całe spektrum różnego rozmiaru instrumentów, będących kolejnymi wariacjami mandoliny: mandocello, mandolone, mandobass, itp.

Próby elektryfikacji tego akustycznego instrumentu dokonywane były już w latach 20. XX wieku przez firmy: Stromberg-Voisinet, National Reso-Phonic czy Electro. Gibson stworzył swoją pierwszą elektryczną mandolinę w roku 1936. Kolejnym krokiem na drodze ewolucji instrumentu, który chcemy przedstawić na łamach Gibzone, to konstrukcja solid-body. W tym przypadku pionierem była firma Fender, która to w roku 1956 wypuściła na rynek instrument nazwany po prostu Fender Electric Mandolin, o znajomym kształcie Stratocastera.

W czasach obecnych Gibson produkuje mandoliny głównie pod marką Epiphone. Modele pod marką Gibson produkowane są w custom-shopie w niewielkich ilościach, przeznaczone są dla profesjonalnych muzyków, a cennik otwiera najprostszy model F-9 za jedyne 4799 USD. Bohaterem dzisiejszego artykułu jest instrument marki Epiphone o konstrukcji solid-body, którego produkcji zaprzestano kilka lat temu. Już na pierwszy rzut oka każdy szanujący się entuzjasta gitarowego rzemiosła rozpozna, jakim modelem gitary Gibsona inspirowali się projektanci, tworząc ten oto instrument. Jeżeli ktoś miałby jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, to nazwa rozwiewa je już na pewno – Mandobird VIII.

Mandolina ta posiada mahoniowy korpus i gryf, połączone ze sobą metodą bolt-on, ubrane razem w klasyczne wykończenie Vintage Sunburst. Gryf o profilu Slim Taper o skali 13,75” posiada piękną palisandrową podstrunnicę z akrylowymi markerami w kształcie kropek, zaopatrzoną w 21 malutkich progów. Główka zachowuje kształt legendarnych Firebirdów non-reverse. Jest nieproporcjonalnie duża w stosunku do korpusu i gryfu, ale taki już urok mandolin. Ciekawostką jest stare logo Epiphone, stosowane obecnie tylko w niektórych instrumentach tej marki. Klucze mini-Grover w kształcie nerek pracują lekko i bardzo precyzyjnie. Strunociąg na 8 strun jest zespolony z mostkiem, który regulowany jest z obu stron za pomocą śrub.

Elektryka Mandobirda składa się z przystawki single coil o oznaczeniu M4, zamkniętej w czarnej plastikowej obudowie, zamontowanej w pozycji „neck”. Na pokładzie mamy również dwa potencjometry 500K odpowiedzialne za barwę i głośność. Gniazdo jack umieszczone jest z boku korpusu i posiada metalową maskownicę. Zaczepy do paska umieszczone są dokładnie w tych samych miejscach, jak w przypadku Firebirda.

Instrument wykonany jest wyjątkowo starannie, zważywszy na jego niewielkie rozmiary. Dbałość o detale wręcz uderza przy bliższej inspekcji. Całość okraszona jest pięknymi niklowanymi gałkami potencjometrów oraz, creme de la creme, białym klasycznym pickguardem z wizerunkiem ognistego ptaka, jak w przypadku pełnowymiarowego pierwowzoru.

Mandobird jest całkiem głośny „z deski”. Bez problemu można ćwiczyć bez podłączania do wzmacniacza. Po podłączeniu uzyskujemy klarowny dźwięk; poszczególne struny brzmią bardzo selektywnie. Zabawa efektami to pole do popisu dla każdego, tym bardziej, że otrzymujemy niejednokrotnie zupełnie nieoczekiwane brzmienia.

Na koniec należy wspomnieć, że produkowana była również wersja czterostrunowa Mandobirda, różniąca się kilkoma detalami (kształt główki, mostek z możliwością ustawienia menzury dla każdej ze strun niezależnie, inna obudowa przystawki – z widocznymi nabiegunnikami). Ta wersja oferowana była w kilku wykończeniach.

Bartosz Wilmański